poniedziałek, 17 lutego 2014

Zimowa opowieść

Zimowa opowieść (2014)
reżyseria, scenariusz: Akiva Goldsman

Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, na początku XX wieku. Peter Lake (Colin Farrell) to irlandzki rzezimieszek. Pewnego dnia, plądrując kolejny dom, poznaje jego piękną mieszkankę, Beverly Penn (Jessica Brown Findlay). Między dwójką bohaterów rodzi się uczucie, mogące zmienić zachwiane wartości moralne mężczyzny. Niespodziewanie, młoda kobieta umiera. Peter desperacko próbuje odkryć sposób na zatrzymanie czasu i przywrócenie jej życia.  
[filmweb.pl]

"Kiedy kochamy się, stajemy się nieśmiertelni i niezniszczalni jak bicie serca, jak deszcz lub wiatr, a o cóż więcej chodzi?" [Łuk triumfalny Erich Maria Remarque]

Właśnie wróciłam z kina i postanowiłam napisać coś o tej baśni dla dorosłych. Baśni, bo inaczej nie można nazwać tego filmu, jest to baśń o miłości, która może wszystko, może zmienić człowieka, a nawet go unieśmiertelnić...
Trudno w paru zdaniach opisać ten film, nie jest on łatwy w percepcji. Nawet obszerny esej byłby niewystarczający do opisania wszystkich aspektów odbioru tego filmu. Niektórzy, jak czytałam komentarze pod filmem, uważają go za jawną kpinę z widza, inni twierdzą, że strasznie im się on podobał. A jaka jest naprawdę? Cóż każdy ma inny gust i każdy odbiera filmy inaczej. Ja odbierałam ten film w dwojaki sposób: dosłowny i przenośny. Z dosłownego odbioru się śmiałam: chodzenie na boso po śniegu i topienie go? spanie w namiocie zimą? facet stoi z bronią, a panna proponuje mu herbatę? zakochać się po jednej rozmowie? Przenośny sens tego filmu to już bardziej złożona historia. Opowiada ona o cudzie, cudzie miłości i jego sile, która jest zdolna zrobić i pokonać wszystko.
Niektóre momenty filmu mogą się wydawać zbyt napuszone, inne znów zbyt trywialne. Mnie najbardziej spodobała się pierwsza rozmowa Petera i Beverly. Była zabawna, żadne z nich nie wiedziało co robić, jak się zachować... W końcu on przyszedł okraść jej dom, a ona nie widziała obcych od wielu lat. Było też kilka innych zabawnych lub wzruszających momentów, ale ten zapadł mi szczególnie w pamięć. Jedno mnie tylko trapi - język. Był trochę zbyt współczesny, słowo "playboy" w ówczesnym języku raczej nie występowało...
Co do aktorów to szczególnie wybił się Russell Crowe. Zagrał tu "tego złego" i, szczerze, pasowała mu ta rola. To chyba pierwszy raz, nie licząc "Nędzników" (ale to się nie liczy, w końcu wypuścił
Jean Valjeana) gdy zagrał on czarny charakter. Do twarzy mu ze złem ;) Ten jego diaboliczny uśmiech i tik, pewnie spowodowany szramą na twarz. No i ten akcent, nie wiem skąd on go zapożyczył, ale wyszedł świetnie! Pasował do lekko nadpobudliwego szefa szajki złodziej. Ale czy tylko? Czy za jego postacią nie kryje się coś jeszcze? Tego dowiecie się już oglądając film, ale mogę zdradzić, że ma jeszcze kogoś nad sobą i to istotę budzącą ogólny postrach ;)
Co do dwójki głównych bohaterów granych przez Jessice Brown Findlay i Colina Farrella to mam mieszane uczucia. Co do panny Brown Findlay to nie mam zbyt wiele do powiedzenia, to pierwszy film z jej udziałem jaki oglądałam. Zagrała tu poważnie chorą na suchoty pannę z dobrego domu, której jedyną rozrywką jest gra na fortepianie. I przy tej czynności zastaje ją nasz uroczy włamywacz. Jest ona pogodzona ze swoim losem i jak sama twierdzi: w marę zbliżającej się śmierci widzi więcej szczegółów i czuje więcej. Wierzy, że każdy ma jakieś zadanie do wykonania i po zrealizowaniu go każdy trafia na sklepienie niebieskie jako gwiazda. Hm, ciekawa teoria ;)
Co do Farrella trochę się zawiodłam... Nie wiem czemu, ale czegoś mi brakło. Nie pokazał on wszystkiego co potrafi, ale przyznaje, że ujął mnie jako włamywacz, jak się później okazuje, z zasadami. Niestety, nie wzruszył mnie do łez w chwilach, których powinnam uronić łezkę. No i proszę was, ta koszmarna fryzura! Przez pół filmu miałam ochotę wziąć nożyczki i mu obciąć te włosy! Kto wymyślił mu taką charakteryzacje?! Na spotkanie z Sędzią, ale już!
Podsumowując: hm, spodziewałam się czegoś więcej. Czegoś zabrakło mi w tym filmie, czegoś... bardziej magicznego. Plusem filmu jest świetna rola Crowe jako czarnego charakteru i muzyka (muszę zainteresować się ścieżką dźwiękową). A no i koń! Nie mogę zapomnieć o niezwykłym koniu zjawiającym się w odpowiednim momencie, a który nie do końca jest koniem. Zagmatwane? W filmie jest to wyjaśnione.

Moja ocena: 6/10

P.S. To chyba pierwszy znany mi przypadek gdy na polskim rynku pojawia się najpierw film, a później książka, na podstawie której napisano scenariusz ;) Oficjalna data premiery książki przypada na 19 lutego (niemal tydzień od premiery filmu). Będę musiała się zainteresować książką, bo czytałam kilka pochlebnych opinii szczęśliwców czytających ją w oryginale.

7 komentarzy:

  1. Jak przeglądałam premiery kinowe, od razu zwróciłam uwagę na "Zimową opowieść". To przez te porównania do uwielbianych przeze mnie baśni. Ale obsada niezbyt zachęcająca, tę aktorkę pamiętam jeszcze z "Downton Abbey", gdzie mnie nie zachwyciła. Crowe z kolei w "Nędznikach" wypadł moim zdaniem najgorzej ze wszystkich. Więc na dwoje babka wróżyła. ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie oglądałam "Downton Abbey" ani żadnego innego obrazu z nią więc nie mam porównania... Co do Crowa, to ciężko wypaść w typowym musicalu kiedy jest się zaszufladkowanym jako "człowiek akcji". Jeśli chodzi o samą historię to jest ona naprawdę interesująca, ale słyszałam, że film nie umywa się do książki (to akurat nie zaskoczenie, wiele książek jest znacznie lepszych od filmów). Sama jeszcze nie przeczytałam książki, ale zamierzam jak najszybciej zmienić ten stan rzeczy ;)

      Usuń
    2. Człowiek akcji, mówisz? :) Może to efekt "Gladiatora", nie wiem, w sumie to nie widziałam innych filmów z jego udziałem, tylko "Piękny umysł" i "Gladiator" właśnie. W "Nędznikach" przeszkadzało mi to, że niezbyt potrafi śpiewać. Rozumiem, aktor to nie śpiewak, ale na Javerta mogli wybrać porządniejszy, a przede wszystkim bardziej wyćwiczony baryton/bas-baryton. :) Zresztą mam więcej zastrzeżeń co do aktorów (np. Seyfried nie przypadła mi do gustu), może to wina wspaniałych spektakli, jakie miałam okazję wcześniej zobaczyć.
      Żeby nie było, że tylko narzekam: Redmayne, Tveit, Barks i Hathaway mi się podobali. :)

      Usuń
    3. Ja obejrzałam trochę filmów z jego udziałem (według filmweb.pl było ich 12 ;)) i rzeczywiście zazwyczaj gra twardzieli, wolących czyny od słów. Co do głosu, to posłuchaj tego: http://www.youtube.com/watch?v=lNfomuY2ysg ;) Jeśli chodzi o Amandę to śpiewała ona strasznie piskliwym głosikiem, który aż drażnił uszy.
      W "Nędznikach" najbardziej podobał mi się fakt, że oni "na żywo" śpiewali na planie filmowym, a nie w studiu. Słychać to, ale przez to ten musical jest, jak dla mnie, bardziej realny ;)

      Usuń
  2. Trochę śmiesznie wyszło z tą premierą książki, ale ja wyczaiłam E-booka przedpremierowo po niskiej cenie i udało mi się najpierw przeczytać "Zimową opowieść" i powiem Ci, że rozczarowanie filmem było jeszcze większe, dlatego że książka jest tak magiczna i prawdziwie piękna!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego często najpierw oglądam film, a później czytam książkę. Może powiano być odwrotnie, ale mnie jakoś bardziej przypadła go gustu ta opcja. Zazwyczaj książki są bogatsze od filmu więc nie tracę frajdy z poznawania bohaterów od nowa w książce ;)

      Usuń
    2. Ja robię dokładnie tak samo, jednak bałabym się, że film mi skutecznie zniechęci książkę, co niestety już mi się zdarzało pary razy i potem no cóż nigdy nie sięgnęłam po daną lekturę, choćby zachwycał się nią cały świat.

      Usuń