wtorek, 12 sierpnia 2014

Pomyśl życzenie...

... i spójrz w gwiazdy :) To już dziś jest Noc Spadających Gwiazd, w czasie której będzie można obserwować wzmożoną aktywność perseidów (nawet 100 spadających obiektów na godzinę!!!). 
Ja już zdążyłam wychwycić siedem spadających gwiazd mimo iż niemal cały czas kontaktowałam się z koleżanką ;) I niestety, chyba będą to jedyne meteoryty jakie zobaczę dzisiejszego dnia - muszę już iść spać... Rano trzeba wstać.
Życzę miłego oglądania :)

Źródło: http://www.kamienskie.info/spadaja-perseidy-warto-ogladac/
 P.S. Jeśli dziś przegapi się to zjawisko jest jeszcze szansa, ich nad aktywność będzie trwała do 25 sierpnia, więc może i ja zwiększę swoją pulę szans na spełnienie życzeń ;)

wtorek, 3 czerwca 2014

Wieczór błogiego lenistwa... :)

Dzisiejszy wieczór, dnia 3 czerwca 2014, ogłaszam wieczorem błogiego lenistwa!
Wszyscy zbiegani, zapracowani, za uczeni, niemający chwili czasu łączmy się i w ten jeden wieczór zróbmy sobie wieczór z książką/filmem/winem/piwem/drugą połówką/przyjaciółmi/kotem/psem/chomikiem... z czym wam się tylko podoba ;) Należy nam się!
A o to sposoby spędzania wolnego czasu (niestety niektóre nie są obecnie możliwe - pogoda nas nie rozpieszcza, przynajmniej w Łodzi):








piątek, 30 maja 2014

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie

X-Men: Przeszłość, która nadejdzie / X-Men: Days of Future Past (2014)
reżyseria: Bryan Singer; scenariusz: Simon Kinberg

Spektakularny film science fiction, ukazujący dalsze losy legendarnych superbohaterów, kulisy konfliktu między nimi i walki o akceptację. X-Meni łączą swe siły, by zawalczyć o przetrwanie gatunków w dwóch epokach. Znani z poprzednich części bohaterowie łączą siły z młodszymi wersjami samych siebie, znanymi z filmu "X-Men: Pierwsza klasa" i przenoszą się w przeszłość, by ocalić swoją i naszą przyszłość.
[filmweb.pl]

"Najlepszych ludzi uformowało naprawianie własnych błędów." [William Shake­speare]

Dawno nie publikowałam nowych postów, ale nie miałam zbytnio czasu (w teorii teraz też go nie mam: sesja, juwenalia, oddanie rozdziału pracy magisterskiej, dodatkowa szkoła... sporo tego).  Jednak ten film skłonił mnie do napisania choć paru zdań na jego temat. Jestem fanką postaci Marvela, choć nie przeczytałam żadnego komiksu tego producenta. Obejrzałam niemal wszystkie filmy związane z postaciami tej wytwórni.
Ciśnie mi się na usta jedno słowo odnośnie filmu: rewelacyjny! Według mnie to do tej pory najlepsza część z serii o X-Menach. Akcja filmu trzyma nas ob pierwszej sceny aż po ostatnią (uwaga! siedzieć do samego końca! jest scena po napisach zwiastująca kolejną część, X-Men: Apocalypse, której premiera przewidywana jest na 2016). Nie ma zbyt dużo scen walki (nie wszyscy je lubią), ale panowie nie będą zawiedzeni. 
Bardzo dużą rolę w tej części odgrywa Logan / Wolverine grany przez niezawodnego Hugh Jackman. Nie będę pisała jaką, ale powiem, że jego siła przekonywania (nie tylko manualna) bardzo się przyda.
Jackman już 7 razy wcielał się w tą postać i nie wyobrażam sobie już nikogo kto mógłby zagrać rolę faceta z adamantowymi pazurami (mam nadzieję, że zagra on jeszcze w 3 filmach z tej serii, które powstają). Obawiamy się tylko z koleżankami co to będzie w dalszych częściach skoro z filmu na film jego muskulatura zwiększa się ;) (ale tyłek ma niezły :P), a przecież aktor nie młodniej...
Tych dwóch panów osobom, które oglądały poprzednią część, nie muszę chyba przedstawiać (dla tych, którzy jeszcze nie obejrzeli - Michael Fassbender gra młodego Erik Lehnsherr, a
James McAvoy Charlesa Xaviera). Przy "X-Men: Pierwsza klasa" byłam trochę zaniepokojona gdy dowiedziałam się, że młodego profesora X zagra McAvoy, kojarzyłam go bardziej z ról komediowych i dramatycznych, a tu taka odskocznia. Cóż, przyznaję, że moje obawy były bezpodstawne... Co do Fassbender to jakoś od razu pasował mi do żądnego zemsty Magneto, nie wiem czy to jego niemiecka krew, ale naprawdę odpowiadał mi do tej roli. 
Fajnym rozwiązaniem było umieszczenie starszych i młodszych wersji tej samej postaci w jednym filmie, a wprost genialną sceną było "spotkanie" młodego i starego Charlesa. Rozmowa, którą odbyli dzięki Loganowi była naprawdę poruszająca. 
Ah, no i nie mogę zapomnieć o facecie, "dzięki" któremu mamy tą część, o doktorze Bolivaru Trasku granego przez Peter Dinklage. Do niedawna kojarzyłam tego aktora tylko z komediowych ról (ah ten Vinne z "A Little Bit of Heaven" ;)), ale ostatnio zostałam zarażona chorobą GoT (Gra o tron dla jeszcze "zdrowych") i od tej pory widzę go tylko jako Tyriona Lannistera (czy oni musieli w takim momencie zrobić sobie tygodniowa przerwę w nadawaniu odcinków?! i tak nieźle trzymają nas w napięciu). W tym filmie zagrał "tego złego" pragnącego eliminacji zagrożenia jakim są mutanci. Szczerze, jakoś specjalnie nie popisał się grą aktorską, ale tak naprawdę nie miał zbytnio szans się wykazać.
Nie będą wymieniać reszty postaci, które zainteresowały mnie w tej części, bo mój post nie miałby końca ;) Powiem tylko, że zarówno nowe postacie jak i stare, które powróciły (oj, był to wyczekiwany powrót ;)) nie "zginęły" w tej produkcji.
Reasumując (lub jak to mój promotor mówi: rekapitulując ;)) film jest warty polecenia dla wszystkich, zarówno fanów serii jak i "nowicjuszy". W filmie jest wyjaśnione kilka kwestii, które mogą być uznawane za niedopatrzenia reżyserów i twórców scenariuszy do poprzednich części. Nie mogę się już doczekać następnej części! Na razie pozostaje mi oczekiwanie na premierę "Strażników Galaktyki" oraz "Avengers: Age of Ultron".

Moja ocena: 9/10 ;)


poniedziałek, 17 lutego 2014

Zimowa opowieść

Zimowa opowieść (2014)
reżyseria, scenariusz: Akiva Goldsman

Akcja rozgrywa się w Nowym Jorku, na początku XX wieku. Peter Lake (Colin Farrell) to irlandzki rzezimieszek. Pewnego dnia, plądrując kolejny dom, poznaje jego piękną mieszkankę, Beverly Penn (Jessica Brown Findlay). Między dwójką bohaterów rodzi się uczucie, mogące zmienić zachwiane wartości moralne mężczyzny. Niespodziewanie, młoda kobieta umiera. Peter desperacko próbuje odkryć sposób na zatrzymanie czasu i przywrócenie jej życia.  
[filmweb.pl]

"Kiedy kochamy się, stajemy się nieśmiertelni i niezniszczalni jak bicie serca, jak deszcz lub wiatr, a o cóż więcej chodzi?" [Łuk triumfalny Erich Maria Remarque]

Właśnie wróciłam z kina i postanowiłam napisać coś o tej baśni dla dorosłych. Baśni, bo inaczej nie można nazwać tego filmu, jest to baśń o miłości, która może wszystko, może zmienić człowieka, a nawet go unieśmiertelnić...
Trudno w paru zdaniach opisać ten film, nie jest on łatwy w percepcji. Nawet obszerny esej byłby niewystarczający do opisania wszystkich aspektów odbioru tego filmu. Niektórzy, jak czytałam komentarze pod filmem, uważają go za jawną kpinę z widza, inni twierdzą, że strasznie im się on podobał. A jaka jest naprawdę? Cóż każdy ma inny gust i każdy odbiera filmy inaczej. Ja odbierałam ten film w dwojaki sposób: dosłowny i przenośny. Z dosłownego odbioru się śmiałam: chodzenie na boso po śniegu i topienie go? spanie w namiocie zimą? facet stoi z bronią, a panna proponuje mu herbatę? zakochać się po jednej rozmowie? Przenośny sens tego filmu to już bardziej złożona historia. Opowiada ona o cudzie, cudzie miłości i jego sile, która jest zdolna zrobić i pokonać wszystko.
Niektóre momenty filmu mogą się wydawać zbyt napuszone, inne znów zbyt trywialne. Mnie najbardziej spodobała się pierwsza rozmowa Petera i Beverly. Była zabawna, żadne z nich nie wiedziało co robić, jak się zachować... W końcu on przyszedł okraść jej dom, a ona nie widziała obcych od wielu lat. Było też kilka innych zabawnych lub wzruszających momentów, ale ten zapadł mi szczególnie w pamięć. Jedno mnie tylko trapi - język. Był trochę zbyt współczesny, słowo "playboy" w ówczesnym języku raczej nie występowało...
Co do aktorów to szczególnie wybił się Russell Crowe. Zagrał tu "tego złego" i, szczerze, pasowała mu ta rola. To chyba pierwszy raz, nie licząc "Nędzników" (ale to się nie liczy, w końcu wypuścił
Jean Valjeana) gdy zagrał on czarny charakter. Do twarzy mu ze złem ;) Ten jego diaboliczny uśmiech i tik, pewnie spowodowany szramą na twarz. No i ten akcent, nie wiem skąd on go zapożyczył, ale wyszedł świetnie! Pasował do lekko nadpobudliwego szefa szajki złodziej. Ale czy tylko? Czy za jego postacią nie kryje się coś jeszcze? Tego dowiecie się już oglądając film, ale mogę zdradzić, że ma jeszcze kogoś nad sobą i to istotę budzącą ogólny postrach ;)
Co do dwójki głównych bohaterów granych przez Jessice Brown Findlay i Colina Farrella to mam mieszane uczucia. Co do panny Brown Findlay to nie mam zbyt wiele do powiedzenia, to pierwszy film z jej udziałem jaki oglądałam. Zagrała tu poważnie chorą na suchoty pannę z dobrego domu, której jedyną rozrywką jest gra na fortepianie. I przy tej czynności zastaje ją nasz uroczy włamywacz. Jest ona pogodzona ze swoim losem i jak sama twierdzi: w marę zbliżającej się śmierci widzi więcej szczegółów i czuje więcej. Wierzy, że każdy ma jakieś zadanie do wykonania i po zrealizowaniu go każdy trafia na sklepienie niebieskie jako gwiazda. Hm, ciekawa teoria ;)
Co do Farrella trochę się zawiodłam... Nie wiem czemu, ale czegoś mi brakło. Nie pokazał on wszystkiego co potrafi, ale przyznaje, że ujął mnie jako włamywacz, jak się później okazuje, z zasadami. Niestety, nie wzruszył mnie do łez w chwilach, których powinnam uronić łezkę. No i proszę was, ta koszmarna fryzura! Przez pół filmu miałam ochotę wziąć nożyczki i mu obciąć te włosy! Kto wymyślił mu taką charakteryzacje?! Na spotkanie z Sędzią, ale już!
Podsumowując: hm, spodziewałam się czegoś więcej. Czegoś zabrakło mi w tym filmie, czegoś... bardziej magicznego. Plusem filmu jest świetna rola Crowe jako czarnego charakteru i muzyka (muszę zainteresować się ścieżką dźwiękową). A no i koń! Nie mogę zapomnieć o niezwykłym koniu zjawiającym się w odpowiednim momencie, a który nie do końca jest koniem. Zagmatwane? W filmie jest to wyjaśnione.

Moja ocena: 6/10

P.S. To chyba pierwszy znany mi przypadek gdy na polskim rynku pojawia się najpierw film, a później książka, na podstawie której napisano scenariusz ;) Oficjalna data premiery książki przypada na 19 lutego (niemal tydzień od premiery filmu). Będę musiała się zainteresować książką, bo czytałam kilka pochlebnych opinii szczęśliwców czytających ją w oryginale.

środa, 29 stycznia 2014

Tej nocy będziesz mój

Tej nocy będziesz mój /You Instead (2011)
reżyseria: David Mackenzie scenariusz: Thomas Leveritt

Połączyły ich muzyka, błoto i... kajdanki. Co się stanie, jeśli na 24 godziny zostaniesz nierozerwalnie związany z drugim człowiekiem? To właśnie przydarza się Adamowi i Morello. Oboje są muzykami – on gra elektro pop w duecie ze swoim kumplem Tyko; ona jest liderką punkowego zespołu The Dirty Pinks. Czekając na występ, wdają się w głupią sprzeczkę, którą słyszy przechodzący obok kaznodzieja. W imię miłości skuwa ich ze sobą kajdankami, po czym znika z kluczem. Początkowa frustracja bohaterów z czasem zamienia się w niechętną akceptację, a stąd już tylko krok do prawdziwego uczucia...
[filmweb.pl]

Niby banalna historia: dwójka młodych ludzi spotyka się, niezbyt przypadają sobie do gustu lecz są skazani na swoje towarzystwo, w efekcie czego rodzi się między nimi uczucie. Ale jest coś w tym filmie co uchroniło go od opowiedzenia naiwnej historyjki z happy endem - jest to klimat. Film ten ma niesamowity klimat, który uzyskano kręcąc go na prawdziwym festiwalu rockowym T in the Park w ciągu pięciu dni (?!). Prawdziwi uczestnicy koncertów jako drugoplanowi aktorzy, ogromna ilość błota, kilometrowe rzędy toi toi, morze alkoholu i otwartość ludzi stanowią kolejny plus filmu.  Dodatkowo forma paradokumentu sprawia, że historia stała się jakby bardziej realna, prawdziwsza. No i ostatni plus, dla mnie jeden z ważniejszych, film nie jest przesadnie długi (mam mały problem z oglądaniem długich filmów: nie potrafię skupić się, gdy oglądam sama film, na dłużej niż 30 min, wiem to może być problem, ale pracuje nad tym! ;) ). Trwa jakieś 80 minut, co obecnie jest niespotykane (niektóre bajki trwają około 100-120 minut!).
Adama zagrał Luke Treadaway. Znam go z "Wymarzonej pogody na ślub"  i szczerze mówiąc myślałam, że grał też w "Mieście cieni", "Ostatniej klątwie" oraz "Jeźdźcu znikąd", ale po sprawdzeniu okazało się, że to jego brat bliźniak, Harry. Cóż, to usprawiedliwia moją pomyłkę ;) Jeśli chodzi o ten film to powiem jedno: mam nadzieję, że rzeczywiście on śpiewał, bo wypadł rewelacyjnie! I jest to bardzo prawdopodobne, bo ukończył on Akademie Muzyczną w Londynie ;) Napisał on również piosenkę, którą wykonuje na początku filmu grając na gitarze. Uzdolniona bestia. Do tego to jego spojrzenie błękitnych oczu, kilkudniowy zarost no i akcent... Mmm rozmarzyłam się ;) Sama bym szybko zmieniła swój stosunek do niego.
Jeśli chodzi o Natalię Tenę to niezbyt dobrze znam ją jako aktorkę. Po sprawdzeniu filmografii okazało się, że grała ona w Harrym Potterze Nimfadorę Tonksę. Hm... wydawał mi się skądś znajoma. Do tego okazała się, że śpiewa i gra na akordeonie w zespole Molotov Jukebox (osobiście nie znam żadnego utworu tego zespołu, ale trzeba będzie to nadrobić). Nieźle zagrała trochę rozchwianą emocjonalnie frontmenkę zespołu punkowego ulegającą urokowi Adama. I trzeba przyznać, że ma ciekawy głos, który raczej nie zginie w tłumie.
Podziwiam, że aktorom grający w tym filmie udało się nie wyjść sztywno i sztucznie. Pomogła pewnie konieczność pewnej improwizacji i otwartości na różne sytuacje mogące wyniknąć z tak bliskiego kontaktu z PRAWDZIWYMI uczestnikami festiwalu.
W filmie jest kilka scen, które bardzo przypadły mi do gustu, a między innymi są to: koncert The Dirty Pinks oraz moment gdy grają wspólnie na gitarze :
 
Podsumowując: film odzwierciedla klimat plenerowych festiwali wpleciony w historię miłosną. Może i film nie ma jakiegoś wielce głębokiego przesłania, ale warto go obejrzeć by poczuć ten klimat ;)

Moja ocena: 7/10

sobota, 25 stycznia 2014

Austenland

Austenland (2013)
reżyseria: Jerusha Hess scenariusz: Shannon Hale, Jerusha Hess 

Uwielbienie Jane Hayes (Keri Russell) dla wszystkiego, co jest związane z Jane Austen bardzo utrudnia jej miłosne życie. Chcąc zostać bohaterką własnej historii, Jane wydaje oszczędności swojego życia na podróż do Austenland, ekscentrycznego kurortu, gdzie goście zanurzają się w świecie z czasów regencji. "Uzbrojona" w czepek, gorset i tamborek, Jane usiłuje uniknąć staropanieństwa... Wszystko się zmienia, gdy kończy się fantazja, a zaczyna prawdziwe życie... a może nawet miłość.
[filmweb.pl]

"Mężczyzn, albo trawi głupota albo arogancja, a jeśli są mili nie mają własnego zdania." [Duma i uprzedzenie Jane Austen]

Czy powinno mnie dziwić, że ten film nie miał polskiej premiery? Ostatnio przestało mnie to irytować, lecz zasmuca, że musimy się dopuszczać niemal złamania prawa by obejrzeć niektóre produkcje. A jeśli wychodzą one na DVD to są niemal niedostępne. Cóż, nie będę o tym dyskutować.

Jeśli chodzi o sam film to od kiedy dowiedziałam się, że taka produkcja ma powstać byłam jej ciekawa. Jestem fanką ekranizacji powieści Jane Austen (obejrzałam chyba wszystkie filmy nakręcone na podstawie jej powieści ;)) i byłam ciekawa w jaki sposób stworzą świat wzorowany na epoce wiktoriańskiej (ogólnie lubię filmy przeniesione kilka wieków wstecz, ale twórczość Austen najbardziej przypadła mi do gustu). Do tego film powstał sam na podstawie książki Shannon Hale, która była współtwórczynią scenariusza. Niestety, nie ma jeszcze polskiej edycji tej powieści, a mój angielski nie jest na tyle dobry bym mogła ją przeczytać w oryginale i porównać z nią film.
Film był bardzo ciekawy, klimatem przypominał mi książkę autorstwa Karen Doornebos Dama w opałach, która opowiada perypetie Chloe Parker, podobnie jak Jane, miłośniczki twórczości panny Austen. Obie panie pragną zasmakować życia jakie prowadziła ich ulubiona powieściopisarka. Ale tak naprawdę na tym podobieństwa się niemal kończą - tu mamy kobietę, która pragnie przeżyć przygodę (miłosną) rodem z XIX w.; tam rozwódkę, która postanowiła wziąć udział w programie telewizyjnym poświęconym ukochanej pisarce. 
W filmie ukazano sporą dawkę obłudy, zarówno współczesnej jak i tej wywodzącą się z podziałów klasowych (czyt.: zamożności) ludzi lecz pokazano to w typowy dla komedii romantycznych sposób.
Moją uwagę przykuła główna bohaterka, Jane Hayes, którą gra Keri Russell. Znam ją z jednego z moich ulubionych filmów - "Cudowne dziecko" (znane pewnie szerzej jako "August Rush"). Zagrała tu dość naiwną pannę, która marzy by spotkać na swojej drodze ucieleśnienie jej marzeń, pana Darcy'ego. Jest ona tak zakochana w powieściach swojej imienniczki, że wydaje wszystkie swoje oszczędności na wyjazd do Austenlandu, miejsca, gdzie może cofnąć się w czasie do okresu epoki gregoriańskiej. Niestety, życie to nie bajka i nie wszystko idzie po jej myśli, ale bohaterka z wdziękiem godnym XIX- wiecznej damy pokonuje wiele przeciwności losu. Jest tylko jeden mały problem, nie wie ona co jest rzeczywistością, a co już fikcją wymyśloną przez sprytną panią Wattlesbrook (którą notabene zagrała sama doktor Quinn - Jane Seymour). Szczerze, ja też do samego końca nie wiedziałam co może być fikcją, a co prawdą. A i tak wyszło inaczej niż myślałam ;)
Kolejną postacią, która szczególnie rzuciła mi się w oczy to grający pana Henry'ego Nobley'a JJ Feild. Ciekawostką jest, że aktor ten zagrał w jednej z ekranizacji powieści Jane Austen, "Opactwie Northanger", gdzie wcielił się w rolę Henry'ego Tilney'a. Zbieg okoliczności? Hm, nie sądzę, w "Opactwie..." pokazał swój rozbrajający uśmiech godny dżentelmena więc nie dziwi mnie, że zaangażowano go również to tej roli (aż nabrałam ochoty by ponownie obejrzeć ten film :P). Nie będę zbyt dużo zdradzać na temat jego postaci, bo nie było by zabawy z oglądania i poznawania go razem z bohaterką. Mogę tylko powiedzieć, że był on niemal kwintesencją bohaterów panny Austen, a dokładniej jednego z nich ;) Dodatkowo ten jego angielski akcent (mimo iż urodził się w Stanach Zjednoczonych), jasne oczy i kręcone włosy... Kurcze, jest strasznie podobny do Toma Hiddelstona (a raczej Tom do niego)! :D
Ogólniej rzecz biorąc film jest ciekawą propozycją dla miłośniczek twórczości wspomnianej wcześniej angielskiej pisarki. Niestety nie zachwycił mnie - może miałam zbyt wysokie wymagania dla tego filmu? Możliwe, ale czegoś w nim brakło, czegoś co mogłoby bardziej urozmaicić tą, w pewnych momentach, przewidywalną historię.

Moja ocena: 6/10

piątek, 27 grudnia 2013

Jobs

Jobs (2013)
 reżyseria: Joshua Michael Stern scenariusz: Matt Whiteley

Był ekscentrykiem, buntownikiem, czasem szaleńcem. Zawsze uważał, że wie lepiej i zwykle się nie mylił. Od początku wiedział czego chce i potrafił o to walczyć. Był niełatwym partnerem w biznesie i w życiu. Potrafił uszczęśliwiać, ale także okrutnie ranić najbliższych.
Założył firmę w garażu, by po kilku latach wprowadzić ją na giełdę i stać się milionerem. Wkrótce stracił jednak nad nią kontrolę i został usunięty z Apple. Jego charyzma działała nie tylko na inwestorów, ale także na kobiety. Potrafił je uwodzić, ale czy uszczęśliwiać? Nawet w sytuacji, która  innym wydawałaby się bez wyjścia, znalazł siłę, by po raz kolejny wspiąć się na szczyt, odzyskać Apple i zmienić kulejącą firmę w światową potęgę. Przeciwności losu zmieniły go jako człowieka, ale nie jako wizjonera. Dlatego to właśnie on przyniósł światu iPhone, iPod i iPad…

[filmweb.pl]

"Ludzie nigdy nie przestaną wierzyć, że mogą dostać czegoś więcej..."
Miałam dość wysokie oczekiwania wobec tego filmu, w końcu to biografia człowieka-legendy, twórcy najsilniejszej marki na świecie oznaczonej jednym z najbardziej charakterystycznych znaków firmowych świata. Cóż, trochę się zawiodłam na tym filmie.
Nigdy nie interesowałam się historią twórcy Apple Steve'a Jobsa, ba do jego śmierci nie wiedziałam kim jest ten człowiek. Gdy zmarł nastał bum na wyrazy pamięci dla tego pana. I ten film jest jednym z takich wyrazów. Pomyślałam, że warto dowiedzieć się czegoś o tym geniuszu, który zrewolucjonizował świat elektroniki.
Przedstawiono w filmie sylwetkę człowieka, który swoim rewolucyjnym tokiem myślenia popchnął naprzód cały przemysł komputerowy. Człowieka, którego trudny charakter często zniechęcał ludzi do niego. Ale jego niezłomność i innowacyjność powodowała, iż miał rzeszę fanów, niemal wyznawców wpatrzonych w niego niemal jak w obraz. Teoretycznie jest wszystko ok, film ukazuje najważniejsze wydarzenia z życia Jobsa, ale jednak czegoś zabrakło, czegoś istotnego. Czegoś co pomogłoby powiązać niektóre wydarzenia pokazane w filmie jak na przykład początki firmy Apple z siedzibą w garażu państwa Jobsów, jak z hippisa Jobs przeistoczył się w prawdziwego rekina. Brakło mi tu też ukazania życia osobistego Steve'a. Co prawda była wzmianka na temat jego córki, Lisy, którą odrzucił zanim się urodziła oraz było kilka scen z jego żoną i dziećmi, ale to wszystko. A co z tymi kochankami, które podobno lgnęły do niego? Ten temat też nie został rozwinięty.
Prawdziwą ozdobą filmu był, odgrywający główną rolę, Ashton Kutcher. Stworzył on niesamowitą kreację, która jest niepodobna do żadnej innej jego roli. Widziałam go w wielu filmach, przeważnie były to lekkie komedie, ale znalazł się i thriller, "Efekt motyla", który wywarł na mnie niemałe wrażenie. Spoglądając na zdjęcia niekiedy ciężko odróżnić które jest fotosem z filmu, a które fotografią dokumentującą życie Jobsa. To samo spojrzenie, ta sama fryzura, ten sam chód i sposób mówienia (obejrzałam kilka wystąpień Steve'a), nawet wzrost niema ten sam. Przeobrażenie Kutchera, słodkiego chłopca, w Jobsa, pełnego charyzmy, było niesamowite. 
Co do wyglądu zewnętrznego aktorów odgrywających poszczególne role to trzeba przyznać, że twórcy postarali się o niemal wierne odwzorowanie. Aktorzy wyglądali niemal jak wierne kopie pierwowzorów, których odgrywali. Czy to dobrze? Jak dla mnie tak, choć w tym wypadku niewielu zna chociażby drugiego założyciela Apple, notabene o polskich korzeniach, Steve'a Wozniak'a.
Podsumowując: film jest ciekawym przedstawieniem historii najsłynniejszej firmy świata Apple i jej założyciela. Znaleźć w nim można sporo ciekawych dialogów, które ukazują niezwykłą charyzmę bohatera i jego zaangażowanie w tworzenie czegoś innowacyjnego. Ale jest w nim sporo braków, które pozwoliłyby laikom, takim jak ja, poznać historię komputerowej rewolucji na świecie. Przede wszystkim brakło mi to rozwinięcia konfliktu między Steve'm, a założycielem Microsoftu, Billem Gatesem. Przydało by się również zgłębienie życia osobistego Jobsa, który był dość barwną postacią.

Moja ocena: 6/10